"W rytmie przyjemności. Miłość, śmierć & Duran Duran" John Taylor

Opis z okładki: John Taylor, współzałożyciel Duran Duran, zabiera czytelnika na szaloną przejażdżkę po swoim życiu. Począwszy od lat osiemdziesiątych po dzień dzisiejszy i ostatni album "All You Need is Now", John pisze o muzyce, imprezach i klipach dla MTV, które oszałamiały miliony fanów.

Moja recenzja: 
    Autobiografie i biografie maja to do siebie, że zazwyczaj sięgają po nie głównie fani danej osoby/zespołu/dyscypliny sportu itp. (ewentualnie recenzenci współpracujący z określonymi wydawnictwami:)). Ja po autobiografię Johna Taylora sięgnęłam z zupełnie innych powodów. Nigdy nie słuchałam nałogowo Duran Duran, ani  szczególnie nie ciekawiła mnie historia zespołu i jego członków. Książkę dostałam jakiś czas temu od Magazyn Gitarzysta i gdyby nie fakt, jak pięknie jest wydana i jak bardzo zaciekawiły mnie przypadkowe fragmenty przeczytane przy jej przeglądaniu, nie wiem, czy tak szybko skusiłabym się na jej lekturę. A jednak..

   Wszystko zaczęło się latem 1987 r., kiedy nieśmiały Nigel John Taylor "porzucił swoje pierwsze imię i wziął do ręki gitarę basową". Wtedy to wraz ze swoim przyjacielem Nickiem Rhodessem założyli zespół muzyczny, który później nazwali Duran Duran - od szalonego naukowca z filmu Barbarella.

"Biedny stary Duran(d), grany przez Milo O'Shea, kradnie maszynę, która zaprojektowana jest tak, aby dawać kobiecie maksimum rozkoszy - kto by go za to potępił? Woody Allen sparodiuje to później, wynajdując swój orgazmotron. 'Barbarella' jest europejskim arcydziełem kiczowatości i zawsze byliśmy dumni, że jesteśmy kojarzeni z tym filmem".

      Zanim jednak poznamy historię powstania zespołu, przeniesiemy się do lat 60tych i 70tych, kiedy to mały Nigel chadzał z mamą do kościoła pięć razy w tygodniu, poznajmy straszną historię taty-żołnierza, którą  podzielił się z synem dopiero w wieku osiemdziesięciu kilku lat, słuchamy opowieści o katolickiej szkole, do której uczęszczał i o jego stosunku do spraw religijnych, o tym, jak został outsiderem po napisaniu pracy o "Żywocie świętych", o tym, jak próbował zdobywać uznanie w oczach ojca, o pierwszych miłościach, początkach fascynacji Dawidem Bowie i o tym, jak rockowa muzyka pomału wkraczała w jego poukładany, religijny świat.
      A później? Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Z kolegami stworzyli zespół. Nie umieli grać, jak na prawdziwy zespół przystało, nie mieli typowego frontmana, nie mieli idealnie skomponowanego składu ani repertuaru, a jedyną publicznością była najbliższa rodzina i kilkunastu przyjaciół, którzy przyszli na ich pierwszy "koncert" na żywo, odbywający się na auli... w trakcie trwania wykładów:) Od tego się zaczęło. Amatorsko, niewinnie, bez szału porywającego tłumy. A mimo to upór chłopaków, nastoletni bunt i chęć zrealizowania młodzieńczych marzeń nie pozwoliła im się poddać.
    Jako projekt na koniec roku akademickiego Nigel przyniósł pierwszy album zespołu. Kasetę magnetofonową z kilkoma utworami, która miała być przepustką do dalszej kariery i podpisania kontraktu płytowego. Wtedy nawet nie przypuszczał, że to właśnie ona wraz ze zgodą rodziców na odpuszczenie przez niego studiów na rok, po to by oddać się w pełni muzyce, pociągnie za sobą takie konsekwencje... Duran Duran zaczął koncertować, niezwykle szybko stał się sławny, plakaty członków zespołu zawisały nad kolejnymi łózkami zakochanych nastolatek, od których Ci w ogromnych workach (!) otrzymywali listy z wyznaniami miłości.

"Moc naszych instrumentów wzmocniona i spotęgowana przez ogromne głośniki sięgające samego sufitu, nie może się równać z przejmującą siłą nastoletniej seksualnej energii, uderzającej w nas narastającą falą płynącą z audytorium (...) Nikt i tak nas nie słucha. Przyszli, żeby posłuchać samych siebie. Żeby ich wysłuchano. A to, co mają do powiedzenia, to : "Weź mnie, MNIE! Jestem dla Ciebie! John! Simon! Nick! Andy! Roger!" (...) Krzesła są łamane, ubrania rozdzierane. Ludzie wynoszeni na noszach. Mdleją. Scena rodem z malarstwa Hieronima Boscha. Wszystkie nastolatki płci żeńskiej z Wielkiej Brytanii przeżywają właśnie swój własny kryzys jednocześnie, dokładnie w tej chwili, zagadkowo, w takt naszej muzyki. To szaleństwo jest zaraźliwe. Jesteśmy katalizatorami tych eksplozji, jednej po drugiej, razy tysiąc. Staliśmy się idolami, ikonami. Obiektami uwielbienia".

      Droga na szczyt nie zawsze jednak była usłana różami. W zespole zdarzały się konflikty, a sława ciągnęła za sobą nie tylko wszystko to, co piękne i radosne, ale również wiązała się z "efaktami ubocznymi". John bez koloryzowania opowiada o kulisach swojego alkoholowego i narkotykowego uzależnienia, które niemal doprowadziły go do autodestrukcji. Opowiada o tym, jak tłumy wiernych fanów z mgnieniu oka potrafią przeistoczyć się w tłum obsesyjnych fanatyków gotowych zrobić wszystko (dosłownie!), aby znaleźć się  jak najbliżej sceny, dotknąć chociaż przez chwilę swojego idola, być jak najbliżej niego, kiedy ten nawet się tego nie spodziewa (niekiedy trudno było mi uwierzyć w to, do czego zdolne są zakochane fanki !), o tym, jak oddawał się niechlubnym wybrykom i przyjemnościom, o artystycznym wypaleniu i kolejnych nocach w hotelowych pokojach, kiedy to zastanawiał się nad tym, czy... naprawdę tego chciał...

    W rytmie przyjemności... to prawdziwa opowieść o człowieku, który dla zrealizowania młodzieńczych marzeń poświęcił wiele, może nawet wszystko. To opowieść, która wzrusza, bawi, inspiruje i zachwyca. Styl pisania Taylora uwiódł mnie całkowicie. Książka jest przepełniona wspaniałymi historiami z życia basisty (od dzieciństwa aż po album All You Need is Now), niewymuszoną szczerością, rock'n'rollowym humorem i masą przegenialnych (!) zdjęć, które sprawiają, że bardzo szybko wtapiamy się w świat rockowych koncertów, na których fanki wpadają w ekstazę, w świat klipów dla MTV, szybkich samochodów i towarzyskich spotkań z największymi gwiazdami show biznesu. Bardzo szybko wtapiamy się w świat nieśmiałego nastolatka, który nie bał się marzeń i który, pomimo osiągnięcia wszystkiego, o czym śnił (i tego, co mu się nawet nie śniło), wyszedł "na prostą" i pozostał tym samym wspaniałym, ciepłym i bezgranicznie kochającym rodzinę facetem, budzącym we mnie niesamowitą sympatię.
     Książkę kończy wspaniały i wzruszający (dosłownie) rozdział, który jest zapisem koncertu w Kalifornii w ramach festiwalu Coachella w 2011 roku. W nim zamyka się wszystko. Nowoczesność, poświęcenie, pasja, Bóg, muzyka, marzenia, miłość i... świadomość, że to nie sława, pieniądze, przygodny sex i ilość towarzyskich spotkań ze znanymi osobami jest tym, co jest w życiu najważniejsze...
*Wszystkie cytaty pochodzą z: J. Taylor, W rytmie przyjemności. Miłość, śmierć & Duran Duran, tłum. M. Zalesińska, Warszawa 2013.

Ocena: 8/10

9 komentarzy:

  1. Książka prezentuje się naprawdę bardzo dobrze, ale muszę przyznać że Duran Duran jest mi obce :|.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja za młodu lubiłam Duran Duran, ale nie na tyle, by chcieć poznawać tę biografię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro nie jesteś jakąś wielką fanką, a skusiłaś się na tę biografię, czy książka Cię jakoś zachęciła do słuchani Duran Duran? (tak chyba można ocenić, czy książka spełnia swoją rolę, prawda?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, książka nie zmusiła mnie do wzmożonego słuchania Duran Duran :), ale wydaje mi się, że wcale nie taka jest jej rola. To biografia człowieka, znanego artysty, który, pomimo swojej wielkiej sławy, nie boi się napisać prawdy o sobie, o swoim życiu, o jego radościach i trudach. DD oczywiście jest wpisane w tę opowieść (jakżeby inaczej) i cieszę się, że oprócz niezwykłej historii Johna, mogłam poznać historię zespołu. Oczywiście - nie ukrywam - przypomniałam sobie przy okazji ich znane utwory i poznałam nowe, ale nie znaczy to, że książka zrobiła to ze mnie ich mega fankę:)

      Usuń
  4. Uwielbiam biografie muzyków z tamtego okresu. Rock lat '70 i 80 towarzyszy mi na co dzień to i nazwa Duran Duran obca mi nie jest, choć nigdy nie miałam okazji wgłębić się do końca z ich twórczością. Ale nawet jak ktoś nie siedzi w tych klimatach, historie rock'n'rollowców potrafią pouczać i inspirować. Często są to książki bardzo bezpośrednie i szczere, w których nikt nie owija w przysłowiową bawełnę. I o to chodzi! Aż sobie dzisiaj sięgnę po książkę, może nie o Duran Duran, ale o Guns n' Roses na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam Twój komentarz i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że... sama mogłabym taki napisać - kropka w kropkę:)
      To prawda - biografie/autobiografie rock'n'rollowców to książki niezwykle szczere, nieszablonowe, bezpośrednie i... niezwykle inspirujące, a dla mnie dodatkowo - bardzo ważne, gdyż jest to muzyka, która jest częścią mojego życia.

      Usuń
  5. Wprawdzie Duran Duran znam tylko wyrywkowo, jednak autobiografia kogokolwiek z lat 70tych zwykle wypada niezwykle barwnie. Muzyków w szczególności, gdyż potrafią mieć ogromny dystans do siebie i swoich przeżyć. W wolnym czasie będzie okazja do nadrobienia zaległości książkowych i muzycznych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam, mam, mam! I bardzo się z tego ciesze, ale nie wiem kiedy znajdę czas na lekturę...

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, będzie mi niezmiernie miło, jeśli nie tylko przeczytasz to, czym chcę się z Tobą podzielić, ale również zostawisz po sobie jakiś ślad, wyrazisz opinię, podzielisz się własnymi odczuciami, zachęcisz do dyskusji.

Jeśli chcesz polecić swojego bloga, proszę, zrób to!!:), ale tylko jeden raz - tyle mi w zupełności wystarczy. Na pewno do Ciebie zajrzę. Kolejne próby autoreklamy będą usuwane.

Również SPAM oraz obraźliwe/wulgarne komentarze będę bezwzględnie kasowała.