Moja recenzja:
„Piątą
Aleją na Manhattanie, gdzieś na wysokości 57. Ulicy, tuż po szóstej rano i tuż
przy krawężniku, w pozycji na sztorc, dość śpiesznie szedł jezdnią materac”.
Tak brzmi pierwsze zdanie powieści
Roberta Terentiewa Stąd aż do Brighton
Beach. I wbrew pozorom, wcale nie jest to książka fantastyczna, SF czy
wykorzystująca dorobek Gombrowicza. Wręcz przeciwnie. Jest to książka
ociekająca realizmem z każdej strony, pokazująca w najdrobniejszym szczególe
obraz świata ludzkiego i prawdziwego… prawdziwego aż do bólu…
Bo emigracja, bez względu na to, czy
dobrowolna czy wymuszona przez sytuację polityczną, sprawia, że wymarzona
Ziemia Obiecana okazuje się dla emigranta światem, do którego trudno się
przystosować. Światem, w którym lęk, samotność i wyobcowanie staje się chlebem
powszednim.
Do takiego świata trafiają bohaterowie
powieści Terentiewa. Piotr – główny bohater powieści, potomek rosyjskich
Kozaków urodzony w Polsce, weterynarz i jeździec, Jerzy – solidarnościowy
emigrant, idealista, szukający na obcej ziemi ‘własnego raju’ oraz Jasza –
radziecki Żyd. Każdy z nich, w czasach dzielącej Europę „żelaznej kurtyny”,
podjął decyzję o emigracji. Każdy z nich bardziej „myślał o tym, od czego wyjeżdża, niż o tym, co go spotka w
przyszłości” i dlatego każdy, próbując dostosować się do nowej rzeczywistości…
w tej nowej rzeczywistości przeżywa swój osobisty dramat…
Losy tych trzech – jakże różnych
mężczyzn – splatają się ze sobą w Małej Odessie – dzielnicy powstałej na
wybrzeżu Nowego Jorku w Bringhton Beach, zamieszkałej przez radzieckich Żydów. Miejscu
o tyle specyficznym i odstraszającym rodowitych amerykanów, co pięknym i zachwycającym
dla emigrantów. Z rzędami budynków, w których „na parterze mieściły się sklepy,
bary i restauracje, dość zresztą paskudne”, z ławkami ustawionymi przy
balustradzie od strony plaży, na których siadały „stare kobiety i robiły na
drutach” a przy stolikach wystawianych obok barów „mężczyźni w spodnich
na szelkach (…) grali w szachy”.
Sosnowy boardwalk odesytów, na którym
odbywało się wszystko, co ważne w ich dzielnicy. Jak się okazało później… w
życiu Piotra, Jerzego i Jaszy, również...
Ludzie w Małej Odessie to ludzie specyficzni.
Wywali się z radzieckiej rzeczywistości, ale w tej nowej – amerykańskiej – nie
próbują tworzyć żadnych więzi, nie pragną asymilacji. Przeciwnie – budują swoje
własne odeskie getto, ciesząc się tym, co jest: szumem fal oceanu i swojską
gastronomią zakrapianą wódką. Pięknie i beztrosko…
Czasy jednak się zmieniają. Do władzy
dochodzi Gorbaczow, nadchodzi Pieriestrojka a do Małej Odessy napływają „nowi
ruscy” – gangsterzy, ludzie mafii, złodzieje, handlarze i zabójcy... Odtąd nic
w Odessie już nie jest takie samo…
Powieść Terentiewa od samego początku
nasuwa skojarzenia ze Szczuropolakami Redlińskiego.
Obie książki traktują o wschodnich emigrantach, którym przyszło zmierzyć się z
amerykańska rzeczywistością. O ile jednak Redliński bombarduje nas zaoceańskimi
mitami i stereotypami, z którymi stara się rozprawić, o tyle Terentiew pokazuje
najzwyczajniejszą, codzienną i, co najważniejsze, jednostkową egzystencję
emigrantów na nowej ziemi. Dzięki historiom pojedynczych osób, udziela
czytelnikom jednej z najpiękniejszych lekcji historii. Poznajemy m.in. polską
Solidarność z różnych punktów widzenia, widzimy skutki dogłębnych zmian, które
dokonują się zarówno w Polsce w czasie stanu wojennego jak i tuż po nim oraz w
Rosji, która musi zmierzyć się z nowym ustrojem i społeczną rewolucją. Widzimy
zmiany, które odciskają się nie tylko w decyzjach społeczno-politycznych, ale –
przede wszystkim – te, które odciskają piętno na ludzkiej psychice i rzutują na
dalsze wybory.
Poznajemy historie bohaterów. Każdego z
osobna (od narodzin, życie w ojczyźnie, przez pierwsze miłości, aż po
wkraczanie w dorosłość) i wszystkich razem – od pierwszego spotkania w Ameryce,
poprzez wspólne problemy, aż po dojrzewanie do prawdziwej, chociaż niezwykle
trudnej, przyjaźni. Jak pisze autor: „są
tacy ludzie, których lepiej nie spotykać na swojej drodze, ale są i tacy,
których los, choć rzadko, wysyła nam naprzeciw w jak najlepszych intencjach". Na takiej wspólnej, emigracyjnej drodze spotkali się bohaterowie powieści
Terentiewa. W innych okolicznościach, prawdopodobnie nigdy nie zamieniliby ze
sobą słowa, nie mówiąc o jakiejkolwiek zażyłości. Tu jednak, w świecie, w
którym samotność pośród tłumów doskwiera najbardziej, próbują wspierać się i
wspólnie dostosować do nowego życia. Pragną za wszelką cenę znaleźć swoje
miejsce na ziemi, w którym w końcu będą mogli zaznać prawdziwego szczęścia…
Dla Piotra, wychowanego w Wielkopolsce,
wśród pięknych pół, koni i starych dworków, obciążonego bagażem rodzinnych
tradycji i dramatów, okazuje się to jednak niemożliwe. Nie potrafi odnaleźć w
sobie Amerykanina, odnajduje za to w sobie Polaka, romantycznego idealistę,
próbującego wskrzesić dawną tradycję. Jak skończy się jego romantyczny zryw?
Musicie doczytać sami…
Ja ze swojej strony mogę powiedzieć
tylko jedno: Naprawdę warto!
*Wszystkie cytaty pochodzą z: R. Terentiew, Stąd aż do Brighton Beach, Poznań 2011.
Ocena: 7/10
Za egzemplarz recenzyjny serdecznie dziękuję panu Arturowi G. Kamińskiemu.
Oficjalna recenzja dostępna na portalu Planeta Kobiet >>tutaj<<
Oficjalna recenzja dostępna na portalu Planeta Kobiet >>tutaj<<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Gościu, będzie mi niezmiernie miło, jeśli nie tylko przeczytasz to, czym chcę się z Tobą podzielić, ale również zostawisz po sobie jakiś ślad, wyrazisz opinię, podzielisz się własnymi odczuciami, zachęcisz do dyskusji.
Jeśli chcesz polecić swojego bloga, proszę, zrób to!!:), ale tylko jeden raz - tyle mi w zupełności wystarczy. Na pewno do Ciebie zajrzę. Kolejne próby autoreklamy będą usuwane.
Również SPAM oraz obraźliwe/wulgarne komentarze będę bezwzględnie kasowała.