"Żona Tygrysa" Téa Obreht

Opis z okładki: "Żona tygrysa" jest opowieścią, którą po prostu należało opowiedzieć. Aura tajemniczości, bałkański folklor i posępny obraz wojny domowej wplecione w pasjonującą sagę rodzinną. Téa Obreht intuicyjnie wyczuwa, jak poprzez mit dotknąć najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy i jej lęków, i jak z całą mocą pisać o życiu i śmierci. Jeśli w dzieciństwie czytaliście bajki, pokochacie tę książkę. (...)

Moja recenzja:
    Biorąc książkę do ręki, czytelnik już od samego początku ma świadomość, że za chwilę będzie uczestniczył w czymś niezwykłym. Od pierwszego zdania, pierwszej strony, pierwszego rozdziału Téa Obreht wprowadza nas tam, gdzie rzeczywistość i magia tworzą równoległe światy. Co więcej, przenikają się wzajemnie i oddziałują na siebie. A my... do samego końca nie jesteśmy pewni, co jest prawdą, a co nią nie jest…

   Już sama okładka intryguje. Nie tylko ciekawi, ale też – a może przede wszystkim – sprawia, że wracam pamięcią do swojego dzieciństwa. Chwytam za rączkę metalowego pudełeczka, otwieram i… podążając za autorką, przenoszę się do świata bałkańskiej magii. Do onirycznej krainy pełnej zabobonów, ludowych wierzeń i tajemnic z jednej strony, a okrucieństwa wojny domowej, młodzieńczych buntów i cierpienia z drugiej. Do świata w którym życie splata się ze śmiercią, miłość z nienawiścią, magia z rzeczywistością a przeszłość z teraźniejszością. 

Żona tygrysa to nie opowieść. To opowieści. Jedna po drugiej. Jedna obok drugiej. Jedna w drugiej... Często gubimy się pośród nich. Mylą nam się czasy, miejsca, osoby. By w końcu zrozumieć, że żadna z nich nie znalazła się tam przypadkowo, że wszystkie jednostkowe historie zazębiają się i łączą w spójna całość. W jedną spójną historię. W historię dziadka… A co za tym idzie, również w historię tytułowej żony tygrysa, w historię nieśmiertelnika, w historie ludzi z Galiny, aż wreszcie w historię Natalii – młodej lekarki, wolontariuszki, dla której podróż do sierocińca ze szczepionkami dla dzieci staje się podróżą po historię własnej rodziny, po własną tożsamość.

Dziadek. Odkąd pamiętała łuskał ziarna słonecznika przy kuchennym stole, jeździł na domowe wizyty do pacjentów, którzy po tym, jak został zawieszony w wykonywaniu lekarskich obowiązków, de facto jego pacjentami już nie byli, odprowadzał ją do szkoły i zabierał na wycieczki do zoo. Na pozór zwykły dziadek. Na pozór nie różniący się od innych dziadków, jakich miało miliony ludzi na całym świecie. Na pozór… Bo dziadek Natalii nie był jednym z tych dziadków, którym wystarczyła kawa przy porannej gazecie i popołudniowa drzemka. Nie był też jednym z tych dziadków, którzy czekali z niecierpliwością na emeryturę, aby w końcu odpocząć od pracy. Nie był też jednym z tych dziadków, którzy uwielbiali przy każdej nadarzającej się okazji opowiadać o dzieciństwie, młodości i pierwszych miłościach. Dziadek Natalii o tych sprawach nie mówił. Nie mówił o niewielkiej wsi w odległym zakątku gór na północy. Nie mówił o tym, co wydarzyło się w niej przed laty i jak wiele on sam ma z tym wspólnego.
 Historię dziadka poznajemy dzięki Natalii. Ale nie ot tak, po prostu – od narodzin po ostanie dni życia. Nie. Historię dziadka poznajemy w momencie jego tajemniczej wyprawy i  śmierci w nikomu nieznanym miasteczku. Dopiero później odkrywamy historię jego narodzin, dzieciństwa i życia w Galinie. Poznajemy przyczyny wyjazdu do Miasta, wstąpienie do armii, okoliczności poznania żony i pracy na Uniwersytecie. Poznajemy jego przeszłość, tylko po to, aby powrócić do szpitala w Zdrevkovie i odkryć skrywane przez lata tajemnice. 

Pomiędzy „kuferkowymi” okładkami Obreht zamyka świat, w którym równocześnie Życie otula niezliczoną gamą cudownych smaków, dźwięków i zapachów a Śmierć spowija okoliczne pola, czeka na rozstajach i sieje zniszczenie. 
Śmierć. Cichy bohater książki. Odnajdujemy ją w wybuchach min i bomb, w strzale karabinów, w zwierzętach zjadających swoje młode i w tych, które stają się eksponatami w Zimowym Pałacu. Odnajdujemy ją w chorobach. Tych, które zmuszają do pielgrzymki do Kościoła Maryi Panny z Wód, tych, które są wynikiem klątwy zbezczeszczonego ciała oraz w tych, które dziesiątkują galińskie dzieci podczas zimy. Odnajdujemy ją w końcu w tygrysie, który pożywia się leśnymi i domowymi zwierzętami oraz w nieśmiertelniku, który wbrew pozorom ze Śmiercią ma wiele wspólnego…
W końcu Śmierć spotyka również dziadka. A może nie spotyka? Może to on jej poszukuje i wychodzi naprzeciw? Gdzieś daleko od domu, w nikomu nieznanym miasteczku. Tylko po to, aby umrzeć spokojnie, bez strachu, „jak dziecko, pełen nadziei”. Po to, aby spłacić swój dług. Po to, aby jego wnuczka z rysunkiem Shere Khana w ręku wyruszyła ścieżką jego życia… w podróż swojego życia…

Żona tygrysa nie jest książką łatwą. Co jednak nie oznacza, że nie jest to książka dla każdego. Jest. Wymaga jednak od czytelnika maksymalnej koncentracji. Każde oderwanie się od książki oznacza automatyczne „oderwanie się” od bałkańskiego świata i ciężki powrót do niego. Początkowo przytłacza też język, ale po kilkunastu stronach zaczynamy się do niego przyzwyczajać, by w końcu uznać, że lepiej dobrany być nie mógł. 
Jest to książka, która czaruje i zachwyca. Zachwyca już sam fakt, że napisana została przez tak młodą autorkę i że pomimo tego młodego wieku, w jakiś niewyobrażalny dla mnie sposób, mocą poetyckiej magii, potrafi ona stworzyć „inny poziom rzeczywistości”. Rzeczywistości tajemniczej i mistycznej. Rzeczywistości równoległej do tej, która otacza na co dzień. Równoległej do życia w cieniu wojny, w którym bohaterowie wciąż uzurpują sobie prawo do normalności i szczęścia.

   Przewracam ostatnią stronę książki. Żegnam się z Natalią i jej dziadkiem, z Zórą, z bratem Antunem i kopaczami, z mieszkańcami Galiny i Zdrevkova.  Pomimo 330 stron, odczuwam niedosyt. Dwa wieczory na Bałkanach, pośród opiekuńczych duchów, magii i tajemnic rodem z Marqueza, pięknych krajobrazów i cudownych zapachów to zdecydowanie za mało. Zanim więc zamykam książkę, trzymam ją jeszcze długo w dłoniach, a coś każe mi otworzyć skrzydełka okładki. Odnajduję tam kolejne skarby. Znowu przenoszę się do krainy dzieciństwa. Czuję zapach pierniczków pieczonych przez babcię i wieszanych na choinkę... 
Mimo iż zamykam 330-stronicowe pudełko ze wspomnieniami, wiem, że jeszcze długo po jego zamknięciu nie zapomnę o nim, że wciąż będę powracać myślami do bałkańskich opowieści i że wciąż będę słyszała „pełne smutku wycie” tygrysa, które „jest tak ciche, że już nikt go nie słyszy”… 
    Ja po kilku dniach od przeczytania książki, słyszę je nadal…
* Wszystkie cytaty pochodzą z: T. Obreht, Żona tygrysa, tłum. B. Piotrowska, M. Rejmer, Warszawa 2012.

Ocena: 8/10
Zwiastun książki dostępny >>tutaj<<

Za egzemplarz recenzyjny serdecznie dziękuję wydawnictwu Drzewo Babel.

O recenzji wspomina Oficjalny profil książki: >>tutaj<<

4 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie;)
    Jak kiedyś na nią trafię to chętnie przeczytam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie polecam. Moim zdaniem warto :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna, magiczna recenzja:) Witam na blogu, po książkę na pewno sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło cię "widzieć" Olu również tutaj. Pozdrawiam ciepło:) a książkę oczywiście polecam :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, będzie mi niezmiernie miło, jeśli nie tylko przeczytasz to, czym chcę się z Tobą podzielić, ale również zostawisz po sobie jakiś ślad, wyrazisz opinię, podzielisz się własnymi odczuciami, zachęcisz do dyskusji.

Jeśli chcesz polecić swojego bloga, proszę, zrób to!!:), ale tylko jeden raz - tyle mi w zupełności wystarczy. Na pewno do Ciebie zajrzę. Kolejne próby autoreklamy będą usuwane.

Również SPAM oraz obraźliwe/wulgarne komentarze będę bezwzględnie kasowała.