"Submarino: Metoda tortur polegająca na przytrzymywaniu głowy człowieka pod wodą, dopóki nie zacznie tonąć." (...) Bengtsson nie oszczędza swoich bohaterów. Tak jak nie szczędzi szczegółów z zakazanych dzielnic wielkiego miasta. Turystyczne atrakcje pojawiają się tu tylko jako dekoracja dla narkotykowego biznesu. Pod pomnikiem Andersena można się umówić, żeby kupić działkę.
Submarino wciąga i nie daje spokoju. Jak alkohol, przemoc i seks, bez których nie może żyć Nick. Jak narkotyk, od którego uzależniony jest jego brat. Wraz z nimi zanurzamy się w świecie coraz bardziej okrutnym, coraz brudniejszym, coraz ciemniejszym, gdzie można dokonywać tylko złych wyborów, gdzie zawsze może być tylko gorzej. Wraz z nimi idziemy na dno.
Zakładka na 52 stronie od dwóch miesięcy. Nie kusiło mnie, aby przełożyć ją na stronę 378. Ostatnią. Wróciłam do niej przypadkowo. Przeczytałam w dwa wieczory…
Bangtsson serwuje nam danie z brudu i nienawiści. Z dodatkiem przemocy i heroiny. Doprawia to brutalnym sexem, nieletnią prostytucją i zapachem moczu. Polewa krwią i wymiocinami. Dodaje szczyptę humoru i ludzkich uczuć. Wszystko dokładnie miesza i wkłada do najbrudniejszego naczynia. Podaje do piwa i papierosów wypalanych przy muzyce Rolling Stonesów. Na deser dorzuca garść przekleństw wymieszaną ze współczuciem i brutalnością. A my… zjadamy wszystko ze smakiem, prosząc o dokładkę…
Autor ze wszystkiego, co najgorsze, najbrudniejsze, najbardziej niemoralne i odrażające, buduje kopenhaski świat. Świat, w który wrzuca bohaterów poddających się jego brutalnym regułom. Świat pełen alkoholików, „którzy kulą się na ławkach, podciągają kołnierze na uszy, a piwo chowają w rękawy” [s. 283], pełen narkomanów, którzy robią to „w bramie, w szyję, brudną strzykawką, na oczach dzieci, krwawiąc na ich zeszyty z Kubusiem Puchatkiem” [s. 213]. Świat, w którym roi się „od tłustych pedałów. Od ćpunów, którzy się pieprzą z psami. Od ciot, które ruchają tajlandzkich chłopców w tyłek” [s. 351], od kobiet „z sukienką podciągniętą do uszu, bez majtek, zostawionych w męskiej toalecie za drinka, za piwo, za towarzystwo” [s. 237]. Świat ohydnie nieludzki, a zarazem… przejmująco ludzki i prawdziwy.
Autor ze wszystkiego, co najgorsze, najbrudniejsze, najbardziej niemoralne i odrażające, buduje kopenhaski świat. Świat, w który wrzuca bohaterów poddających się jego brutalnym regułom. Świat pełen alkoholików, „którzy kulą się na ławkach, podciągają kołnierze na uszy, a piwo chowają w rękawy” [s. 283], pełen narkomanów, którzy robią to „w bramie, w szyję, brudną strzykawką, na oczach dzieci, krwawiąc na ich zeszyty z Kubusiem Puchatkiem” [s. 213]. Świat, w którym roi się „od tłustych pedałów. Od ćpunów, którzy się pieprzą z psami. Od ciot, które ruchają tajlandzkich chłopców w tyłek” [s. 351], od kobiet „z sukienką podciągniętą do uszu, bez majtek, zostawionych w męskiej toalecie za drinka, za piwo, za towarzystwo” [s. 237]. Świat ohydnie nieludzki, a zarazem… przejmująco ludzki i prawdziwy.
Submarino. Prowokuje. Pobudza. Wyostrza wszystkie zmysły. Razem z bohaterami czujemy smród zasikanych korytarzy i łazienek. Czujemy swąd spalonej drukarni i niemytych przez lata ciał. Czujemy zapach krwi rozlewanej na bruku i dymu papierosowego unoszącego się w powietrzu. Czujemy smak niemytych zębów, odgrzewanej pizzy i zimnego piwa. Słyszymy płacz głodnych dzieci, jęki umierających na wojnie Albańczyków i odgłosy kroków na socjalnym korytarzu. Na skórze czujemy dotyk zimna wdzierającego się do opuszczonych domów bez szyb i wystające sprężyny socjalnego łóżka wbijające się w plecy. Widzimy brudne i szare ulice, kioski, które już dawno przestały sprzedawać gazety na rzecz alkoholu i papierosów na sztuki. Widzimy bezradność okradanych staruszek, piękne samochody narkotykowych władców i nieletnie dziewczynki zmuszane do nierządu. Widzimy ludzką bezsilność, biedę, uzależnienie, łzy i brak wiary na lepsze jutro. Widzimy świat, jakiego nigdy nie chcielibyśmy oglądać. Świat, w którym zabija się za zbyt głośne krzyki podczas stosunku i w którym chodzi się do biblioteki tylko po to, aby znaleźć (a raczej nie znaleźć) notatkę o tym, czy okradziona i pobita przez nas kobieta przypadkiem nie zmarła. Świat, na który chcielibyśmy zamknąć oczy, usta, uszy, nosy i każdą inną część naszego ciała. Świat… którego nigdy nie chcielibyśmy poznać.
Bohaterowie. Wydawać by się mogło, że w takim świecie, nie ma miejsca na dobrych bohaterów. Szczególnie, gdy czytamy notatkę na okładce:
„Nick wychodzi z więzienia. Siedział za ciężkie pobicie. (…) Jego brat samotnie wychowuje syna (…) żeby utrzymać siebie i dziecko, zaczyna handlować heroiną. (…) Submarino wciąga i nie daje spokoju. Jak alkohol, przemoc i seks, bez których nie może żyć Nick. Jak narkotyk, od którego uzależniony jest jego brat”.
Wydawać by się mogło, że bohaterowie powinni być tacy sami, jak świat, w którym przyszło im żyć – bezduszni, okrutni, nie liczący się z niczym i nikim, pozbawieni skrupułów i ludzkich uczuć. Dzieje się jednak inaczej. Pomimo całej otoczki z niemoralności i uzależnienia, dostrzegamy w nich coś więcej. Zaczynamy darzyć sympatią. Na tyle dużą, że myślimy o nich jak o pełnych miłości, ciepła i zrozumienia osobach. Nicka poznajemy nie przez pryzmat jego uzależnienia od piwa i przemocy, ale przez pryzmat człowieka, który potrafi słuchać godzinnych monologów Iwana o niczym, który potrafi zrobić poranne zakupy w kiosku dla Sofie, tylko dlatego, że przypadkiem zauważa jej pustą lodówkę, który potrafi pomóc staruszce przy niesieniu siatek z zakupami. Jako człowieka, który potrafi zaopiekować się bezdomnym dając mu codzienny ciepły posiłek, podróże za miasto, nowe ubrania i… prawdziwą przyjaźń. Jego brata, poznajemy zaś głównie jako kochającego ojca, który ostatnie pieniądze wyda na ulubiony „holenderski” serek dla swojego synka, kupi mu wymarzony strój Zorro i zabierze na rowerową wycieczkę. Jako ojca, który zrobi wszystko, tylko po to, aby zobaczyć uśmiech na twarzy swojego dziecka.
Poznajemy bohaterów, jako osoby, które „czarne ‘Kochaj!’ z zasikanych wind i spalonych murów”[s. 52, 78] zamieniają na ‘Kocham!’.
Książka dzieli się na dwie części. Pierwsza zatytułowana „Iwan”, druga „Martin”. Zastanawiamy się dlaczego autor nie tytułuje ich imionami głównych bohaterów… Kiedy kończymy czytać każdą z nich, zadajemy sobie pytanie: Czy aby na pewno nie tytułuje?
Dodatkowym smaczkiem książki jest wpleciony w nią odpowiednio dobrany i niebanalny humor, dobry uczynek i życzliwe słowo z ust bohaterów, po których najmniej się tego spodziewamy oraz ciekawostki naukowe, które sprawiają, że pojawia się w nas zaciekawienie i uśmiech na twarzy. To tutaj dowiadujemy się o leworęcznych niedźwiedziach, zabójczych nosach delfinów, broni Elvisa, o tym, że ośmiornice kopulują głowami, a polskie papierosy są najdroższe, bo najlepsze i najbardziej pożądane.
Również język to jest coś, co powoduje, że zaczynamy myśleć, tak jak narrator (-rzy). Początkowo nieco drażni, by z czasem zachwycić i udowodnić, że lepiej dobrany być nie mógł.
To wszystko sprawia, że książkę czytamy jednym tchem. Wtapiamy się w kopenhaską przestrzeń odrazy z całych sił, by jeszcze długo po zamknięciu ostatniej strony siedzieć w milczeniu, nienasyceniu i zachwycie.
Na koniec dobra rada. Nie zniechęcajmy się do tej książki na początku, nie odkładajmy jej po kilku stronach „na potem”, bo… potem możemy do niej nie powrócić. Ja powróciłam. Na szczęście.
* Wszystkie cytaty pochodzą z: J. T. Bengtsson, Submarino, przeł. I. Zimnicka, Wołowiec 2011.
Świetna recenzja nieznanej mi dotychczas książki! Skoro tak polecasz, to grzech nie sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńPolecam, jak żadną inną! Dla mnie to książka idealna, ale wiem, że nie wszystkim przypadnie do gustu. Tobie jednak powinna się spodobać ;)
UsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń